Tak
wiem, słońce śliczne maluje nam dziś Olsztyn i jakoś tak
wczesnojesiennie się zdaje być za oknem. Ale niech Was nie zwiedzie
ten podstęp. Na Warmii zima zawsze przychodzi znienacka! Kładziesz
się spać wieczorem i jeszcze czysto, nie śnieżnie, a budzisz się
rano i cały świat biały za oknami. Taka jest podstępna!
I
coś mi się zdaje... sama nie wiem, ale wystarczy powąchać
powietrze – czuć już zimę, czuć coraz mocniej. Jak niezwykłe
perfumy z wyraźna nutą serca. Już zdaje się czas postawić w róg
sieni drapakę w towarzystwie szufli do odgarniania śniegu. Dawniej
na Warmii i popiół by trzeba było już zbierać, żeby mieć czym
sypać lodem skute obejścia. Ale teraz po prostu znów zima zaskoczy
jakoś niedługo drogowców i solne będą chodniki, co mocno odczują
nasze buty i spodnie.
O
tak, może i słońce obmalowuje olsztyńskie uliczki i parki, ale
zimę czuć. Już się czai w pomrukach drzew, już wisi w powietrzu.
Niby jeszcze listopad, ale Warmiacy wiedzą, że ten śnieg, co
spadnie w drugiej połowie listopada do wiosny zostanie. Nie ma
zmiłuj.
I
czas już, by zapachniało pfeferkuchem i begelkami...
Bo
zima nam w Olsztynie roziskrzy się kolorowymi lampeczkami,
Jarmarkiem Świątecznym i oczekiwaniem. Oczywiście, możemy
narzekać. Że ten Jarmark, to nie do końca taki, jaki być
powinien, że światełka jakoś marnie świecą, że jak śnieg, to
szaro, buro i ponuro, bo pewno i plucha będzie i buty brudne, i
kurki, płaszcze, kożuchy nosić trzeba. I pewnie minus
trzydzieści zaraz, i co wtedy? Przecież zimno.
Ano
można narzekać, ale co nam z tego narzekania? A nie lepiej się
samemu świątecznie i zimowo nastroić, jak choinki stroimy w
śliczne zdobienia? A nie lepiej się ucieszyć, że już tak blisko,
coraz bliżej urok grudniowych długich wieczorów? Niech i spadnie
śnieg, deszcz, co tam ta zima sobie zażyczy, bo i tak będzie. Taka
już kolej rzeczy, że po jesieni zima, a po zimie wiosna.
Więc
skoro już jesteśmy u schyłku listopada, mimo, że zima póki co
tylko pomrukuje tak cicho, że prawie nie słychać, zwłaszcza
raniutko, lekkim szronem na szybach aut, to przecież już jesteśmy
około świętego Mikołaja. A robiło się na warmińskiej ziemi u
progu grudnia pierniki czyli pfeferkuchy na przykład. W prostej
blasze się je piekło, a po wystygnięciu kroiło w romby i otulało
płóciennym workiem i chowało, głęboko, by czekały aż do świąt.
I zapach niósł się do sąsiednich chat. To może i nam wypada
powędrować któregoś wieczora do kuchni i sprawić, by zapachniało
czymś pysznym i ciepłym, domowym i żeby ten zapach i smak nie
tylko nas uszczęśliwił, ale może i sąsiadów? Może bliskich?
Może koleżanki i kolegów w pracy?
Jaki
jest przepis na pierniki robione niegdyś na Warmii, nie wiem. I też
nie wydaje mi się, by składniki były w całym pomyśle
najważniejsze. Ale na jednym z blogów (mirabelka1), który
odwiedziłam, znalazłam informację o fefernuchach – gdzie, choć
autorka wpisu opowiada o weselu kurpiowskim, to jakby się wszystko
zgadza z moimi niepełnymi wprawdzie, ale jednak, danymi... Otóż na
owym blogu wyczytałam (a również słyszałam kilka razy taką
właśnie wersję), że przygotowuje się je z marchwi i mąki
żytniej, z dodatkiem miodu, pieprzu i odrobiny cukru (choć to
niekonieczne). To by się zupełnie zgadzało, gdyż podobno
niemieckie Pfefferkuchen znaczy mniej więcej pieprzne ciastka,
pierniki.

Bo
mnie od jakiegoś czasu oczarowuje Edwarda Cyfusa "Moja Warmia"
– pięknie wydana skarbnica wiedzy o świecie niby dalekim, a
jednak bliski – czy jakoś odwrotnie... Może i Was urzeknie. I
pewnie nie raz jeszcze do niej wrócę i opowiem Wam o tym, co też w
niej można wyczytać i jakie myśli przychodzą mi do głowy, kiedy
uciekam w ten świat wcale nie tak znów odległy.
0 komentarzy:
Prześlij komentarz